Eutanazja dla wielu to coś, co leży blisko aborcji w szufladach logiki i filozofii – nic bardziej mylnego. Eutanazja jest czymś zupełnie innym, choć w myśleniu katolickim tożsamym, do czego każdy wyznawca danej religii ma prawo. Jednak powyższy termin oznacza z greki „łagodną śmierć”. Już Aleksander Macedoński kazał dobijać ciężko rannych żołnierzy po bitwie, aby zaoszczędzić im cierpienia. Grecy i Macedończycy uważali bowiem, że nawet koń zasługuje na skrócenie swoich męczarni, a co dopiero istota ludzka, towarzysz broni i wierny przyjaciel na polu walki. „Łagodną śmierć” stosowano również na co dzień, kiedy stary człowiek pragnął już odejść z tego świata, jaki uznawano tylko za przystanek na drodze do wieczności.
Eutanazja kojarzy się współczesnym źle, ponieważ takową zastosował Hitler w pierwszych obozach koncentracyjnych jeszcze na terenie III Rzeszy. Eksterminowano tam umysłowo chorych, co oczywiście z sensem eutanazji nie ma nic wspólnego, stanowiąc zwykłe morderstwo pod przykrywką szlachetnych intencji (ludziom tym podobno pomagano – tak głosiła propaganda). Jeżeli ktoś nie zauważa różnicy między mordem a skróceniem cierpień chorego pod kontrolą prawa i własnej decyzji, to nie przekona go żaden logiczny argument.
„Łagodna śmierć” to wykorzystanie wolności osobistej przez człowieka. Każdy ma prawo zdecydować o swoim życiu, czyli najbardziej indywidualnej sferze jaką posiada. Katolicy w Polsce niestety nie rozumieją Biblii, w której napisane jest jasno, że człowiek ma wolną wolę – i basta. Nie powinno się zatem mieszać wiary ze strukturą państwa. Jako katolik uczęszczam do kościoła, lecz nie chce, żeby mój światopogląd godził „w to, co cesarskie”. Sam przecież Jezus pytany przez uczniów o daninę dla władcy, rzekł: „Oddajcie Bogu co boskie, a Cesarzowi co cesarskie”. W państwie można więc dopuścić eutanazję, gdyż jest to decyzja danego człowieka, która może go zbawić lub upokorzyć na wieczność, ale nic nam do tego, bo nikt z nas nie może siłą narzucać swoich idei (od tego daleka jest także Biblia i Chrystus).
Trzeba nadmienić, że aborcja to decydowanie nie tylko o swoim życiu, lecz też o życiu dziecka. Dlatego właśnie niezależnie od religii i światopoglądu można dojść do konsensusu. W polskiej konstytucji takim konsensusem jest zapis, iż tylko w specjalnych przypadkach usunięcie dziecka jest zgodne z prawem. Tutaj oczywiście mamy problem z orzeczeniem, czy płód to tylko zlepek komórek, czy już istota ludzka. Żadna ze stron nie posiada naukowych argumentów. Lewa strona ustala czasową granicę (np. 12 – sto tygodniowy płód to podobno nie jest dziecko, ale już 13 – sto tygodniowy… tak!). Katolicy również nie mogą z ręką na sercu przyznać, że nauka stoi przy ich prawicy. Spór ten dawno temu rozstrzygnęli buddyści, stwierdzając: „Z płodu nie wyrośnie stół, ale człowiek. Dlatego właśnie trzeba ów „plan” szanować”. Człowiek więc to nie osoba w wieku produkcyjnym, staruszek, a nawet niemowlę… Człowiek to ciągły „plan”, który realizuje się od poczęcia do śmierci. Inaczej możemy wpaść w niebezpieczną pułapkę, w której zaczniemy orzekać kto jest człowiekiem, a kto nie…
Jacek Ponikiewski